Ludzie nie są w stanie pojąć, co to jest szczęście. Autor: Paulo Coelho, Weronika postanawia umrzeć; Ludzie nigdy nie wiedzą, że są szczęśliwi. Wiedzą tylko kiedy, byli szczęśliwi. Autor: William Somerset Maugham; Ludzie widzą, że są nieszczęśliwi, ale mało kto wie, że mógłby być szczęśliwy. Autor: Albert Schweitzer; M
Totus Tuus Maria, DZIEŃ PIĄTY „DUCH ŚWIĘTY ZSTĄPI NA CIEBIE I MOC NAJWYŻSZEGO OSŁONI CIĘ” (Łk 1,35) Przed rozpoczęciem rozważania: Wycisz swój umysł i swoje serce. Duchowe wyciszenie jest naszą otwartością na łaskę. Modlitwę do Ducha Świętego postaraj się odmówić spokojnie i powoli, wczuwając się sercem w każde ze zdań. Modlitwa do Ducha Świętego Duchu Święty, przyjdź, oświeć mrok umysłu, porusz moje serce, pokaż drogę do Jezusa, pomóż pełnić wolę Ojca, Duchu Święty, przyjdź. Maryjo, któraś najpełniej przyjęła słowo Boże, prowadź mnie. Duchu Święty, przyjdź! Akt zawierzenia rekolekcji świętemu Józefowi Święty Józefie, któremu Dobry Bóg zawierzył opiekę nad Jezusem i Maryją, zawierzam dziś tobie te rekolekcje i proszę cię w imię twojej miłości do Jezusa i Maryi: opiekuj się mną i wszystkimi, którzy te rekolekcje przeżywają, strzeż nas na drodze do Niepokalanego Serca Maryi, wyproś nam u Dobrego Boga łaskę świadomego i głębokiego poświęcenia się Sercu Twojej Umiłowanej Oblubienicy, Maryi, abyśmy oddając się Jej całkowicie, znaleźli się w bezpiecznym schronieniu Jej Niepokalanego Serca, które jest dla nas wielkim darem Ojca, Syna i Ducha Świętego. Amen. ROZWAŻANIE DNIA: „DUCH ŚWIĘTY ZSTĄPI NA CIEBIE I MOC NAJWYŻSZEGO OSŁONI CIĘ” Obietnica, którą Bóg daje Maryi w słowach: „Duch Święty zstąpi na ciebie i Moc Najwyższego osłoni cię”, jest też obietnicą dla nas. W sposób szczególny jest to obietnica dla każdego, kto „wejdzie” do Niepokalanego Serca Maryi przez akt całkowitego oddania. W pięknej pieśni Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej, noszącej tytuł: „Pomódl się Miriam” – do Maryi zostają skierowane słowa: Gdzie Ty jesteś – zstępuje Duch Święty, gdzie Ty jesteś, niebo staje się. Święty Ludwik de Montfort pisze, że Duch Święty zstąpi z całą obfitością swoich darów na duszę, w której dostrzeże odbicie Maryi. Złota zasada rozeznania duchowego, praktykowana przez ojców Kościoła oraz świętych – mówi: Wybierając między różnymi rzeczami, wybierz tę, która przynosi ci więcej Ducha Świętego. Zdaniem de Montforta nie ma niczego, co by mogło przynieść nam więcej Ducha Świętego niż oddanie się Maryi. Dlaczego tak jest? Ponieważ na żadne stworzenie Duch Święty nie zstąpił pełniej i obficiej niż na Maryję. Oddając się Jej – zaczynasz uczestniczyć w tym wylaniu Ducha Świętego, które jest Jej udziałem. Kościół nazywa Maryję „Przybytkiem Ducha Świętego”, wyrażając w ten sposób prawdę, że Duch Święty zamieszkał w Maryi i w Niej nieustannie przebywa. Niepokalane Serce Maryi jest duchowym wieczernikiem, do którego wchodzimy, aby przygotować się na przyjęcie daru Nowej Pięćdziesiątnicy Ducha Świętego. Do tego duchowego wieczernika wchodzimy poprzez akt osobistego poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi. Pierwszym owocem „bycia w Maryi” jest oczyszczenie. Aby móc nas ocalić, Duch Święty musi nas przekonać o grzechu. To, co w nas najciemniejsze, co jest zagrożeniem dla życia duchowego, powinniśmy oddać jako pierwsze – już na samym początku. Uznając i oddając to, co w nas najciemniejsze – otwieramy się na oczyszczające działanie Ducha Świętego. LEKTURA DUCHOWA: 1. Z TRAKTATU O PRAWDZIWYM NABOŻEŃSTWIE DO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY Chociaż mnie dobrze rozumiecie, dusze wybrane, chcę jednak mówić do was bardziej otwarcie. Nie powierzajcie złota waszej miłości, srebra czystości, zdrojów łask niebieskich ani wina waszych zasług i cnót dziurawemu worowi, starej, połamanej skrzyni, naczyniu zepsutemu i skażonemu, jakim jesteście. Inaczej złupią was złodzieje, czyli szatani, którzy na to dniem i nocą czyhają; inaczej najczystsze Boże dary popsujecie złą wonią miłości własnej, zbytniej sobie ufności i samowoli. W łono i serce Maryi – tu wlejcie wszystkie wasze skarby, łaski i cnoty: to jest naczynie duchowe, na-czynie czcigodne, naczynie osobliwego nabożeństwa. Odkąd Bóg sam we własnej Osobie ze wszystkimi swymi doskonałościami zamknął się w tym naczyniu, stało się ono w pełni duchowe; stało się mieszkaniem duchowym najbardziej uduchowionych dusz, dusz najświetniejszych łagodnością, łaskami i cnotami i chwalebnym tronem największych książąt wieczności; stało się naczyniem, szczególnego nabożeństwa mieszkaniem. Wreszcie stało się Ono bogate niby dom złoty, mocne jak wieża Dawidowa, czyste jak wieża z kości słoniowej. O, jakże szczęśliwy jest człowiek, co wszystko oddał Maryi, który się Maryi ze wszystkim i we wszystkim powierza i dla Niej zatraca. Całkowicie należy on już do Maryi, a Maryja do niego [podkr. (Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, nr 178–179). Kiedyż nadejdą owe czasy szczęśliwe – rzekł pewien wielki czciciel Maryi – kiedyż nadejdą owe czasy szczęśliwe, gdy Maryja zostanie ustanowiona Panią i Władczynią serc, by je zupełnie poddać panowaniu wielkiego i jedynego Jezusa? Kiedyż dusze będą tak oddychać Maryją, jak ciało oddycha powietrzem? Wtedy to dopiero staną się cuda na tym padole, kiedy Duch Święty, znajdując swą najdroższą Oblubienicę jakby odzwierciedloną w duszach, zstąpi na nie z całą obfitością i napełni je swymi darami, zwłaszcza da-rem mądrości, by przez nie dokonywać cudów łaski. Drogi bracie, kiedyż nadejdą owe czasy szczęśliwe, ów wiek Maryi, gdy dusze wybrane i przez Maryję wyproszone u Najwyższego, same się zatracając w otchłani Jej wnętrza, staną się żywymi Jej obrazami, by kochać i wielbić Jezusa Chrystusa? Czasy te nadejdą dopiero wówczas, gdy ludzie poznają i praktykować będą nabożeństwo, którego nauczam: „Niech przyjdzie królestwo Twoje, niech przyjdzie królestwo Maryi” (Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, nr 217). 2. Z DZIENNIKÓW ALICJI LENCZEWSKIEJ: Chrześcijanie i Kościół muszą być ukrzyżowani, aby dopełniła się ofiara Moja i aby nastąpiło zmartwychwstanie ludzkości w Duchu Świętym. Będę umierał powtórnie w ludzie Moim, aby Duch Święty odrodził ludzkość. Jest czas ofiary Kościoła – czas ofiary chrześcijan. Czas ofiary krzyżowej Mojego Ciała, jakim jest Kościół. Dlatego potrzebne jest świadectwo wiary, modlitwa i umartwienie w intencji ratowania ludzkości i świata przed zatraceniem w szatanie. Kościół musi obumrzeć, aby odrodzić się na nowo przez zmartwychwstanie w pełni mocy Bożej i zajaśnieć blaskiem Ducha Świętego. Nie lękaj się krzyża. Stań pod nim ufnie i z miłością spoglądaj na nadchodzący świt zmartwychwstania. Czas łaski trwa – to czas na nawrócenie, na opamiętanie, na ocalenie wielu przez ofiarę synów Moich i córek – dzieci Miłości. Każdy, kto stanie pod krzyżem, kto przyjmie krzyż, jest razem z Maryją – Matką Boleści, która pomoże wytrwać w miłości i ofiarowaniu. Przez Nią powtórnie przyjdę na świat w blasku i mocy jako Zwycięzca i Król (Słowo pouczenia, nr 420 – te słowa zostały Alicji przekazane 15 II 2000 – jako orędzie na nowe tysiąclecie). ŚWIATŁO Z FATIMY 13 lipca 1917 roku Matka Boża prosi o to, aby poświęcić Rosję Jej Niepokalanemu Sercu. To jest pierwsza prośba związana z aktem poświęcenia Niepokalanemu Sercu. Zanim objawiona zostanie prośba o poświęcenie świata oraz prośba o nasze osobiste poświęcenie – Maryja prosi o poświęcenie Rosji. Poza znaczeniem dosłownym możemy w tym dostrzec także znaczenie symboliczne. Maryja prosi, aby oddać Jej najpierw to, co jest najbardziej zagrożone i co samo jest największym zagrożeniem. Jakie stąd płynie dla nas światło? Maryja kieruje nasz wzrok na miejsce, w którym wzmógł się grzech, ponieważ tam najbardziej potrzeba, aby jeszcze obficiej rozlała się łaska (Rz 5,20). Historia prośby o poświęcenie Rosji ukazuje druzgocące konsekwencje odrzucenia wezwania do takiego oddania. Maryja nieustannie prosi, aby w pierwszej kolejności oddać Jej to, co może stać się źródłem zła, krzywdy i grzechu. Od tego mamy zacząć. WEZWANIE DNIA: „Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”. Duch Święty może zstąpić w twoją nędzę. Trzeba ją tylko UZNAĆ i ODDAĆ. Oddaj dziś Maryi to, co masz w sobie najciemniejszego. Oddaj to, co jest cieniem, grzechem, niebezpieczeństwem lub potencjalnym źródłem zła. Uczyń to własnymi słowami lub użyj poniższej modlitwy: Maryjo, która przychodzisz, aby ratować, ocalać i chronić, poświęcam Twojemu Niepokalanemu Sercu najciemniejsze zakamarki mojej duszy, oddaję Ci moje grzechy, moje nieczyste intencje, mój egoizm, pychę oraz nieuporządkowaną miłość własną. Oddaję Ci na własność to wszystko, co jest moim grzesznym przywiązaniem oraz zniewoleniem. Oddaję Ci całą moją ciemność oraz całą moją nędzę. Złóż to wszystko pod stopy swojego Syna, aby w całym moim życiu zwyciężyła Miłość Jezusa. Maryjo, niech przez Twoje wstawiennictwo zstąpi na mnie Duch Święty, niech przez Twoje Niepokalane Serce osłoni mnie Moc Najwyższego! Amen. ŚWIATŁO SŁOWA: „Wszedłszy do świątyni, zaczął wyrzucać tych, którzy sprzedawali i kupowali w świątyni. (…) Potem uczył ich mówiąc: »Czyż nie jest napisane: Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów, lecz wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców«” (Mk 11,15-17) MAŁY WIECZERNIK MODLITWY: Modlitwa jest domem Ducha Świętego Znajdź dziś 5–15 minut na modlitwę osobistą w ciszy. Módl się tak, jak cię poprowadzi twoje serce. Możesz trwać w ciszy. Możesz rozmawiać z Jezusem, zadając konkretne pytania. Możesz zaprosić Maryję i modlić się w Jej obecności. Czas osobistej modlitwy to najważniejszy czas tych rekolekcji. NA KONIEC: „ZABIERZ SŁOWO!” Wybierz z tego dnia jedno zdanie, myśl lub słowo, które najbardziej cię dotknęło, i rozważaj je w swoim sercu nieustannie aż do następnej medytacji. Czyń tak jak Maryja, która „zachowywała te sprawy w swoim sercu i rozważała je”. DZIĘKCZYNIENIE: Podziękuj Panu Bogu, odmawiając trzykrotnie modlitwę: CHWAŁA OJCU I SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU, JAK BYŁA NA POCZĄTKU TERAZ I ZAWSZE I NA WIEKI WIEKÓW, AMEN. COŚ NA POTEM: FORMACJA DUCHOWA PO AKCIE ODDANIA SIĘ – JAK TYM ŻYĆ NA CO DZIEŃ? Kościół nazywa Maryję „Oblubienicą Ducha Świętego”. Święty Maksymilian pisze, że jedność Ducha Świętego i Maryi przewyższa w sposób nieskończony jedność małżonków złączonych sakramentem małżeństwa. Dlatego do Maryi i Ducha Świętego możemy odnieść słowa, które wypowiadamy w odniesieniu do małżonków: „CO BÓG ZŁĄCZYŁ, CZŁOWIEK NIECH NIE ROZDZIELA”. Nie rozdzielaj nabożeństwa do Ducha Świętego od nabożeństwa do Maryi. Prawdziwe nabożeństwo do Ducha Świętego pogłębia nabożeństwo do Maryi, a prawdziwe nabożeństwo do Maryi pogłębia nabożeństwo do Ducha Świętego. Odkrywaj piękno prostej modlitwy, w której przyzywasz Ducha Świętego przez Maryję: PRZYJDŹ, DUCHU ŚWIĘTY, PRZYJDŹ PRZEZ POTĘŻNE WSTAWIENNICTWO NIEPOKALANEGO SERCA MARYI, TWOJEJ UMIŁOWANEJ OBLUBIENICY.
Właśnie tam, gdzie ludzie są po to, by Ludzie są po to, żeby żyć i tańczyć! Ludzie są po to, żeby mogli walczyć! Ludzie są i nie będą nigdy lepsi! Ludzie są Nie mamy czasu dla bliskich, co dopiero dla innych Ciągły wyścig dla statystyk. W głowie myśli, w sercu blizny, Tabletki przed pracą, po pracy whisky.
Tekst piosenki: Ludzie są jak kwiaty z dzikich łąk Które dzień dla nocy rwie Ludzie są, jak ptaki przed odlotem stąd Myślą, że gdzieś piękniej jest Czasem są, jak ścieżki polnej kurz Kiedy nią, nie chodzi nikt Czasem są, jak pora dojrzewania zbóż Trzeba im słonecznych dni Chcą od życia, tak niewiele, mało tak Żeby został po nich na tej ziemi znak Jasną drogą iść, na daleki szczyt Śladem iść marzeń swych Chcą od siebie tylko tyle, więcej nic By nie przeszkadzali jedni drugim żyć By z ochotą szli, nie czekali, gdy Kiedy ktoś woła ich Ludzie są jak rzeki stromy brzeg Co spod nóg umyka im Ludzie są jak w stronę domu myśli bieg W drodze gdzieś, gdy braknie sił Czasem są jak pory roku trzy Zanim je obejmie biel Czasem są jak serce, które jeszcze drży Mimo, że już wszystko wie Chcą od życia, tak niewiele, mało tak Żeby został po nich na tej ziemi znak Jasną drogą iść, na daleki szczyt Śladem iść marzeń swych Chcą od siebie tylko tyle, więcej nic By nie przeszkadzali jedni drugim żyć By z ochotą szli, nie czekali, gdy Kiedy ktoś woła ich Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Z dedykacją dla P..;) Noc się kiedyś skończy, więc chodźmy zanim znajdą nasTo ostatni szept, nim będzie nasz ostatni raz.Potem możesz być najbardziej niec
Są ludzie, którym życzymy dobrej nocy, nawet jeśli nas nie słyszą… Są ludzie, o których myślimy, ledwo otwierając oczy rano… Nie są blisko, ale jednocześnie, zawsze z nami, w sercu. Są uśmiechy, które dajemy tylko im, mając nadzieję, że wewnętrzne światło, które im wysyłamy, dotrze do ich dusz. Są ludzie, którzy czasem bywają bardzo odlegli, ale zawsze są nieskończenie blisko nas, których naprawdę chcemy w tej chwili przytulić. Myślimy o nich przez cały dzień, zabieramy ich ze sobą do odległych zakątków naszej wyobraźni. Modlimy się i martwimy o nich. Bardzo za nimi tęsknimy. I bez względu na to, jaki dzieli nas ocean ciszy i nieporozumień, zawsze jesteśmy gotowi usłyszeć ich ciepłe i tak upragnione — CZEŚĆ… See more posts like this on Tumblr #ocean #ludzie #rano #oczy #emocjonalnie #emocje #potrzeba bliskości #blisko #usmiechy #uśmiechnij się #uśmiech #dusza #wyobraźnia #tęsknota #cisza
17. Ciężarne, chude i brzydkie więźniarki prowadzone są do gazu. 18. Damsko-męski ustęp – miejscem schadzek. 19. Czerwiec. Transporty idą dniami i nocami do gazu. 20. Ludzie z transportów rzucają kosztowności więźniom. 21. Obliczenia więźniów – ilu już zagazowano. 22. Ludzie z transportów nieświadomi tego, co ich czeka. 23.
Paweł Gzyl „Przytul” – nawołuje tytułem swej nowej płyty Stanisława Celińska. Przy okazji premiery albumu aktorka i piosenkarka opowiada nam o tym, że warto kochać siebie i innych. Niedawno wystąpiła Pani w dwóch koncertach na festiwalu w Opolu. Czy lubi Pani śpiewać na deskach tego słynnego amfiteatru? Tak. To już któryś raz. U mnie od Opola wszystko się zaczęło. Dlatego mam do tego festiwalu sentyment. W tym roku były jednak jakieś techniczne problemy. Nie słyszałam się dobrze na scenie i przez to nie miałam przyjemności w śpiewaniu. Zadebiutowała Pani w Opolu w 1969 roku. To był inny festiwal niż teraz? Trudno mi oceniać. Ale kiedyś były wybitne nazwiska i wspaniałe piosenki. Ewa Demarczyk, Czesław Niemen, Marek Grechuta. Teraz nie ma artystów tego formatu. Czyli poziom artystyczny chyba się jednak obniżył. Jak to się stało, że wystąpiła Pani w 1969 roku w Opolu? Kiedy byłam na studiach w szkole teatralnej, założyłam z kolegą z uczelni Piotrem Lorenzem kabaret COŚ. Zrobiliśmy przedstawienie i wystawialiśmy je w „Dziekance”. To nie było dla mnie nic nowego, bo właściwie śpiewałam od zawsze. Już kiedy byłam na pierwszym roku, napisałam na „fuksówkę” śmieszne teksty do znanych przebojów, żeby je zaśpiewać. Z kolei na czwartym roku zrobiliśmy dyplom z francuskich szlagierów. Kilka utworów z tego programu zostało pokazanych w telewizji – w tym mój „Czas wiśni”. Zobaczył to na ekranie Edward Fiszer, który wówczas dyrygował Opolem. I zaprosił mnie, żebym zaśpiewała na festiwalu „Ptakom podobni”. Piosenka się spodobała i dostała Pani nawet propozycję nagrania płyty dla Polskich Nagrań. Dlaczego nie skorzystała Pani z tej okazji? Czasem człowiek ulega pewnym sugestiom i nie do końca trafia w to, co powinien robić. Kończyłam wtedy szkołę i grałam w jednym z „dyplomów” – w „Greku Zorbie”. Po spektaklu czekał na mnie profesor Aleksander Bardini. Został specjalnie, żeby powiedzieć mi jedno zdanie: „Stasiu, słyszałem, że jedziesz do Opola. Pamiętaj, że ten festiwal to takie odwrotne piwo – więcej piany niż napoju”. (śmiech) Tak mi to wbił do głowy, że moim największym marzeniem było grać w teatrze. Kiedy jechałam do Opola, wiedziałam już, że dostanę etat w Teatrze Współczesnym. Dlatego śpiewanie zostawiłam na drugim planie. Cieszyłam się, że trafię do teatru, który miał być moim drugim domem. Jak muzyka pojawiła się w Pani życiu? Urodziłam się w domu muzyków, więc ta muzyka była ze mną od zawsze. Mój tata był pianistą. W domu stał fortepian i tata pięknie na nim grał. Niestety umarł, kiedy miałam trzy lata. Mama była z kolei skrzypaczką, często ćwiczyła w domu. Przed okupacją miała jechać na studia do Paryża, ale wybuchła wojna i wszystko przekreśliła. Kiedy wróciła z obozu, skończyła studia w Polsce. Wszystko to sprawiło, że od dziecka śpiewałam i tańczyłam. To był mój żywioł. To dlaczego zdecydowała się Pani na aktorskie studia? Już jako siedmiolatka grałam w jasełkach dwie role – Anioła i Heroda. Obsadziła mnie w nich moja wychowawczyni – siostra Urszulanka. Potem, mając dwanaście lat, przeczytałam biografię Heleny Modrzejewskiej. I zachwyciłam się teatrem. Mama nie posłała mnie do szkoły muzycznej, bo bała się, że wybiorę sobie trudny zawód jak ona. No to wybrałam sobie łatwy i zostałam aktorką. (śmiech) Mimo to ciągnęło Panią do śpiewania. Bo mi się to podobało. W Teatrze Nowym robiłam ambitne spektakle łączone ze śpiewaniem – choćby „Księgę Hioba”. Tam jest piękny tekst w tłumaczeniu Czesława Miłosza, poprzetykany „Pieśniami” Jana Kochanowskiego. I to mi odpowiadało – bo była w tym piękna literatura. Ja jej chciałam i znajdowałam ją w teatrze. To była inna półka niż zwykła piosenka rozrywkowa, która w ogóle mnie wtedy nie interesowała. Ale zaczęła Pani występować na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. To było coś innego? Tam była niezwykła atmosfera. Ludzie wchodzili oknami, żeby nas posłuchać. Piosenka aktorska była dla mnie poważną odskocznią od teatru. Dlatego chętnie ją śpiewałam. Czasem nawet odmawiałam występów w filmie, by móc tam wystąpić. Kiedy Jerzy Skolimowski zaproponował mi rolę w „Ferdydurke”, odmówiłam, ponieważ łączyłoby się to z rezygnacją z recitalu, który wtedy planowałam zrobić. Wybrałam śpiewanie i zrobiłam recital „Zorba i inni” w Teatrze Nowym w Poznaniu, a premiera odbyła się podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Dostałam na festiwalu nawet nagrodę imienia profesora Aleksandra Bardiniego. Z tych wrocławskich występów chyba wszyscy najbardziej zapamiętaliśmy piosenkę z 1994 roku – „Uśmiechnij się! Jutro będzie lepiej!”. Początkowo to miał być normalny utwór. Ale pomyślałam, że zrobię z tego taką „pigułę” trwającą zaledwie minutę. Na jej potrzeby stworzyłam niezwykłą postać – skrzyżowanie Mussoliniego z jakąś Zofią Grzyb. (śmiech) I to się bardzo spodobało. Kiedyś wsiadam taka smutna do tramwaju, a jakaś pani mówi do mnie: „Uśmiechnij się!”. Równie znany był „Song sprzątaczki”. Ten wspaniały tekst Jonasza Kofty jest zawsze aktualny – bo zawsze trzeba posprzątać to, co ktoś nabrudzi. Przełomem w Pani śpiewaniu okazało się spotkanie z Maciejem Muraszko. Jak do tego doszło? Kiedyś nie do końca podobała mi się spokojna i delikatna muzyka. Lubiłam generalnie wrzeszczące baby. Ale koledzy w Teatrze Nowym słuchali dużo Cesarii Evory. Ja też po nią sięgnęłam i zaczęło mi się to podobać, bo działało na mnie kojąco. W 2009 roku przyszedł do mnie Maciej Muraszko z „Atramentową rumbą”. Ujęło mnie to, że tekst był mocny, a muzyka łagodna. Pojechaliśmy z tym do Opola i w głosowaniu publiczności zajęliśmy czwarte miejsce. To nie było złe, bo przecież pokazałam tam zupełnie inną Stasię. Ta muzyczna przemiana odpowiadała zmianom, jakie wtedy zaszły w Pani życiu? Bardzo. Podobno człowiek zmienia się co siedem lat. I tak było ze mną – od 2009 do 2015 roku. Porządkowałam wtedy swoje życie. Najpierw nagrałam płytę, którą wymyślił Teatr Nowy – „Nowa Warszawa”. To już było takie przejście pomału na inną stronę. Dlatego Maciej zaczął zbierać dla mnie materiał na cały album. Przy okazji przekazywał mi swoje uwagi, których ja zaczęłam słuchać. Tak narodziła się „Atramentowa”, która była już całkowicie inna: spokojna i przytulaśna. Bardzo się wszystkim spodobała, a kiedy zdobyła podwójną platynę, poczułam, że jestem na dobrej drodze. Musiałam jednak coś wybrać. Dlatego zrezygnowałam z filmu Agnieszki Holland i z teatru Warlikowskiego. Bo wiedziałam, że koncerty promujące „Atramentową” będą wymagały ode mnie energii i czasu. Mało tego: musiałam oszczędzać głos, który bardzo sobie zdzierałam w mocnych przedstawieniach. Uznałam jednak, że gra jest warta świeczki. I miałam rację. Na czym polega to dobre porozumienie między Panią a Maciejem Muraszko? Na tym, że ja mogę napisać ostry tekst, a on i tak napisze łagodną muzykę. Nasze piosenki nie są jeden do jednego. On proponuje piękną melodię, która niesamowicie niesie tekst. Dzięki temu przekaz staje się zrozumiały dla ludzi. A oni potrzebują takich piosenek i za te piosenki dziękują. Maciej ma takie fajne powiedzenie: „Chcę, żeby melodia płynęła tak spokojnie jak woda z kranu”. (śmiech) I taka jest jego muzyka. Co ciekawe, on potrafi napisać utwory w różnych gatunkach. I to jest też ważne, bo nasze płyty nie są jednostajne, ale kolorowe. Jak to się stało, że przy „Malinowej” postanowiła Pani już pisać własne teksty? Zawsze coś tam sobie skrobałam. Kiedyś pisałam felietony dla prasy. Nawet chciałam być pisarką. I grałam Marię Dąbrowską w „Nocach i dniach”. Dlatego czasem poprawiałam teksty innych autorów. W końcu Maciej mówi żartem: „To może coś sama napisz?”. Zrobiłam to więc i sprawiło mi to wielką przyjemność. Ja się tego w dalszym ciągu uczę. Szukam wyrazu dla swoich myśli. Do tego musi to ładnie współgrać z muzyką, żeby trafiało do ludzi. Tekst piosenki jest bowiem czymś zupełnie innym niż wiersz. Jego napisanie wymaga pewnych umiejętności, które pomału nabywam. Jeśli chodzi o aktorstwo, to powiem nieskromnie – umiem prawie wszystko. Jeśli chodzi o pisanie, ciągle się tego uczę. Woli Pani śpiewać własne teksty niż innych autorów? Wiem, że w tekstach, które sama piszę, jestem prawdziwa ja. Trochę naiwna i łatwowierna, ale mówiąca pewną prawdę. Poprzez swoje piosenki chcę ludziom pomóc. Bo tekst, w którym jest tylko narzekanie, łatwo jest napisać, zwłaszcza teraz. Tymczasem w większości z moich piosenek można znaleźć jakąś radę. Dlatego po koncertach przychodzą do mnie ludzie i płaczą, całują, czasami nawet w rękę. To miłe, ale krępujące. Dziękują mi za to, że niosę im pocieszenie. Z czego czerpie Pani inspirację do pisania tekstów? Czasem ktoś mi coś podpowie. Kiedyś po koncercie przyszła do mnie pani i pyta: „Czy może Pani napisać piosenkę dla wdów?”. „Spróbuję” – powiedziałam, ale nie było to takie proste. Jak tu pocieszyć wdowę? No ale napisałam. Przyszła potem pani, która straciła męża, a miała czworo czy pięcioro dzieci i powiedziała, że bardzo jej pomogłam tą piosenką. Nosi ona tytuł „Nasi nieśmiertelni” i mówi, że się kiedyś spotkamy. Nadzieja, która jest w tym tekście, pociesza tych, którzy stracili bliskich. Czasem piszę też piosenki dla moich bliskich. Mam przyjaciółkę, która miała trudne dzieciństwo. I postanowiłam napisać dla niej piosenkę. Psycholodzy mówią, żeby wziąć zdjęcie ojca lub matki i wygarnąć wszystkie pretensje. A ja dodaję do tego, że trzeba tej osobie przebaczyć. Bo to właśnie przebaczenie jest gwarancją, że ta trauma się skończy. Napisałam też piosenkę dla mojej córki, która jako dwunastoletnia dziewczynka pomogła mi odzwyczaić się od palenia papierosów. Ten utwór mówi, by słuchać swoich dzieci, bo są czyste i nieskażone. Pierwszą piosenką, która promowała Pani nowy album „Przytul”, była „Kołysanka dla Oksanki”. Jak powstała? Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, pokazywali często w telewizji taką zapłakaną buzię dziewczynki. Wtedy cała płyta była właściwie już gotowa. Napisałam nawet odezwę do Putina, w której zwracam się do małego Wowy, żeby się opamiętał. Bardzo się to ludziom spodobało. Myślałam więc, że dam sobie już spokój z tą wojną. Ale ta dziewczynka nie dawała mi spokoju. Dlatego napisałam tę piosenkę. Naszą odpowiedzią na zło, jakim jest choćby ta wojna, powinna być miłość. Śpiewa Pani o niej w utworze „Miłość siłę ma”. To właściwie jest modlitwa o miłość. O miłość trzeba się modlić? Ta miłość teraz powinna być ogromna, by przeciwstawić się ogromnej nienawiści. Kiedy się widzi to morze zła, jakim jest wojna, trudno o taką miłość. Dlatego trzeba prosić o miłość Boga, który jest przecież miłością. Ludzie różnie rozumieją dziś miłość. A Pani? Przede wszystkim jest tolerancją. Dawaniem wolności drugiemu człowiekowi. Miłość nie krępuje, tylko wyzwala. Jeśli ktoś nam bliski ma jakąś pasję, to nie powinniśmy zabierać mu tej pasji w imię miłości. Kiedyś na „Malinowej” zaśpiewałam: „W imię miłości wybaczam/ W imię miłości odchodzę/ W imię miłości wracam”. Bo czasem dla miłości trzeba nawet odejść. Jeśli się kogoś kocha, a tej osobie ktoś inny daje szczęście, to w imię miłości trzeba wtedy odejść. Mam takiego wspaniałego bioenergoterapeutę, który mi powiedział: „W miłości najważniejszy jest dystans i szacunek”. „Jak to w łóżku dystans?” – pomyślałam. A tu okazuje się, że ten dystans polega na tym, by nie oblepiać kogoś sobą, ale szanować to, czego on chce i pragnie. Dać mu wolność. To jest bardzo ważne. W piosence „Miłość siłę ma” śpiewa Pani: „Raz jeden nie potępiać innych ludzi”. Na tym też polega miłość? W 2020 roku udało mi się wygrać Opole piosenką „Niech minie złość”. To był swego rodzaju protest-song – i wtedy od dłuższego czasu chciałam napisać taki utwór. Ale nie bardzo mi wychodziło. W pewnym momencie wymyśliłam jednak linijkę: „Nie chcę nikogo oceniać/ wszystkiego o nim nie wiem/ wolę pochylić się nad kimś/ niż rzucić w niego kamieniem”. Inspiracja przyszła oczywiście z Pisma Świętego: „Niech ten, kto jest bez winy, pierwszy rzuci kamieniem”. Tak to już jest: bardzo łatwo sądzimy po pozorach i przyklejamy etykietki. A tymczasem ktoś jest chory albo kogoś stracił – dlatego jest agresywny. Mój bioenergoterapeuta mówi, że jeśli ktoś nas atakuje, to znaczy, że chce od nas pobrać energię. Trzeba się wtedy nad tym pochylić, a nie powiedzieć „A to jest bandyta”. To samo teraz z Putinem. Kiedyś zadałam sobie pytanie: „Czy Bóg wybaczy Putinowi?”. I odpowiedź jest tylko jedna: tak – wybaczy. To jest niesamowite w chrześcijaństwie. W piosence „Trzy siostry” śpiewa Pani o chrześcijańskich cnotach: wierze, nadziei i miłości. Trudno żyć według tych zasad? Czy trudno? Trzeba o nich pamiętać. Bo tak, jak tam napisałam: „Trzy siostry nam pomogą/ Wiara, nadzieja, miłość”. Najważniejsza wydaje mi się nadzieja. Szczególnie, kiedy się upada. Bo to nadzieja rodzi miłość, a wiara to sens nadziei. To pomaga nam w życiu. Ja wierzę w proste zasady. Choćby w to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To mi się często sprawdza. Gdzieś tam są boskie plany, o których my nie wiemy. Najgorzej, jak człowiek się załamie. „Nigdy się nie poddaj gorzkim myślom” – śpiewam. I trzeba o tym pamiętać. W pandemii zaczęły się szerzyć różne złe rzeczy. Alkoholizm, depresje. Ale wtedy też ludzie brali częściej zwierzęta ze schroniska. Bo poznali, na czym polega bliskość z drugą istotą. To wszystko trzeba przerabiać w sobie w myśl zasady, która każe nam widzieć szklankę do połowy pełną, a nie pustą. No właśnie: o tym, że spokój i szczęście daje nam przede wszystkim inny człowiek, śpiewa Pani w „Z tobą” i „Porozmawiajmy”. Dlaczego tak się dzieje, że potrzebujemy drugiej osoby? Bo potrzebujemy odbicia naszych myśli i uczuć. Żywej energii i żywej istoty. Kiedyś miałam sunię, która mieszkała ze mną, a nawet jeździła ze mną na koncerty. I kiedy odchodziła, wróciłam do domu, zobaczyłam te swoje piękne meble i pomyślałam: „Po co mi to wszystko, kiedy jej tutaj nie ma?”. I wróciłam do szpitala, by być z nią w jej ostatnich chwilach. Stąd powstała też piosenka „Weź psa” na „Jesiennej”. W ostatnim utworze z tej płyty śpiewam: „Nawet jeżeli będziesz bogaty/ I kolor życia miał złotosrebrny/ nic ci to nie da/ szczęście cię minie/ jeśli nie będziesz czuł się potrzebny”. Człowiek musi mieć kogoś, kim się będzie opiekował i kogo będzie chronił. Kogoś, kto wymaga naszej miłości. Wtedy będzie czuł, że jego życie ma sens. Śpiewa Pani też o nieoczywistej miłości w piosence „Marzenia”, która opisuje kogoś, kto kocha drugą osobę, ale ukrywa tę miłość. Skąd taki pomysł? Kiedyś wyobraziłam sobie pracę w korporacji, gdzie ludzie zasuwają od rana do wieczora jak mrówki. Jakiś pan podoba się jakiejś pani, ale ona nie śmie mu o tym powiedzieć, bo tak wszyscy są tam zabiegani. Ona nie chce, by on się dowiedział, co ona czuje. Nie chce, by zobaczył w jej oczach niepokój. Nie chce burzyć bowiem jego życia. Dlaczego tak się dzieje? Bo często boimy się miłości. Zwłaszcza kobiety. Boimy się powiedzieć: „Hej, może się spotkamy po pracy?”. Marzenia są potrzebne, ale czasem trzeba podjeść do tego drugiego człowieka i powiedzieć mu, co czujemy. Tymczasem boimy się odrzucenia. Co zrobić, by to przezwyciężyć? Trzeba siebie zaakceptować. Ja się pogodziłam z samą sobą i mam obecnie do siebie większą miłość, niż kiedy byłam młoda. O dziwo, teraz bardziej siebie lubię. Ale wiem, że kobiety często nie potrafią siebie pokochać. Czują się stare i niepotrzebne. Nawet trzydziestolatki. Dlatego początkiem wszelkich zmian jest pokochanie samego siebie. To też jest z Pisma Świętego. Przecież tam Jezus mówi: „Kochaj bliźniego jak siebie samego”. Jeśli ktoś siebie nie kocha, to powstają z tego różne kompleksy i choroby. Marilyn Monroe nie kochała siebie – i jak skończyła? Złe traktowanie w dzieciństwie sprawia, że nie potrafimy polubić siebie. A to jest bardzo ważne. Dlatego często na koncertach mówię: „Bardzo proszę od jutra co rano stajemy przed lustrem, wypowiadamy swoje imię i mówimy: kocham cię”. To bardzo trudne. Zwłaszcza kiedy ma się ileś tam lat. Ale warto spróbować. W piosence „Porozmawiajmy” śpiewa Pani o wybaczeniu, na które musimy się zdobyć, by pokochać siebie i drugą osobę. Dlaczego tak trudno się nam na to zdobyć? Bo trzeba przeskoczyć samego siebie. Kiedy ktoś nam zawinił, najchętniej dałoby mu się w ryj. Tymczasem jak to Indianie mówią, żeby kogoś dobrze poznać, trzeba wejść w jego mokasyny i przejść w nich kilkaset mil. Zło trzeba dobrem zwyciężać. Kiedy podejdziemy do kogoś i powiemy „wybacz mi”, to ten ktoś na pewno powie: „to ty mi powinnaś wybaczyć”. Dobrze więc jest też zadbać o to, by nam wybaczono. Tak. To daje spokój i pewność, że zło zostało zlikwidowane. Mówiliśmy, że źródłem miłości jest Bóg. Zwraca się Pani do Niego w piosence „Daleko stąd”: „Moja dusza marzy, by spotkać Go”. Skąd u Pani tak głęboka wiara? Moja babcia, która była bardzo mądrą kobietą, zaprowadziła mnie, kiedy miałam niespełna trzy lata, do kościoła. Ja byłam dzieckiem niesfornym, bo nie bardzo się mną zajmowano. Było tuż po wojnie i wielka bieda, tata chorował, a mama ciągle pracowała. Wszyscy myśleli więc, że ja rozsadzę ten kościół. Babcia się jednak uparła i wzięła mnie. A ja wdrapałam się w tym kościele na schodki od ambony i... zamarłam w zachwycie. To był początek mojej wiary, ale też początek mojej miłości do teatru. Bo pojawiła się we mnie fascynacja światem, który jest piękny, uporządkowany i uduchowiony. Potem oczywiście różnie bywało. W pewnym momencie życia zaczęłam się borykać z uzależnieniem. Nie chciałam nigdzie pójść się leczyć, ale modliłam się bardzo gorąco. I w pewnym momencie zostało mi to odjęte. To był cud. Skoro go doznałam, muszę się nim dzielić z innymi – i wszystkim „polecać” Pana Boga. Bo On może naprawdę bardzo pomóc. Zresztą wiele innych osób to potwierdza. Śpiewa Pani: „W moim sercu jest u siebie/ Tu Jego dom”. To znaczy, że musimy szukać Boga w sobie? Tak. Jeśli nie mamy Boga w sercu, to nie mamy gdzie Go szukać. Wtedy tak, jakby Go nie było. To jest ta rewolucja chrystusowa. W Starym Testamencie Bóg był surowy i każący. A od czasów Chrystusa jest miłością. I ta miłość jest we mnie. Jeśli tak jest – to ja też jestem kimś innym i postępuję inaczej – według zasad miłości. Oczywiście to jest nieustanna walka. Żeby być dobrym, trzeba być silnym. Puentą całej płyty jest utwór „Sen”, gdzie śpiewa Pani: „Tam nie ma zła/ Tam dobro jest/ I wieczny dzień”. Tak będzie w niebie? Mam nadzieję. W to wierzę. Wszyscy tego chcemy. Przecież ta dobra energia, którą mamy w sobie, nie może tak gdzieś zniknąć z chwilą naszej śmierci. Tylko przechodzi w coś innego. Chciałabym, żebyśmy w tym innym wymiarze mogli się spotkać – z Bogiem, ale też z naszymi bliskimi, którzy odeszli przed nami. Jako dusze. Tak, jak śpiewam w tej piosence: idę tam i inni ze mną idą. Bo tam jest dobro. Oczywiście trzeba sobie na to zasłużyć. Dlatego dobrze jest być dobrym. Ja nie twierdzę, że jestem znowu taka dobra. Ale staram się i pracuję nad tym. Taka korekta siebie na co dzień jest niezbędna. Bo jeśli człowiek daje innym miłość, to jest szczęśliwy. I wtedy po ulicy chodzą uśmiechnięci ludzie. To jest obopólna korzyść.
Błogosławieni ludzie są szczęśliwymi ludźmi. Ci, którzy mają czyste serce są szczęśliwi, ponieważ nie wpuszczają do serca nic złego, co mogłoby pozbawić ich szczęścia. Zamiast serca pełnego nieczystości, niewdzięczności, niewiary i złych podejrzeń w stosunku do innych, tacy ludzie mają zdrowe, czyste i dobre myśli
ąc Serca ludzkie się radują (pastorałka) Mazowsze Ta piosenka jest dostępna tylko z iSing Plus Za mały ekran 🤷🏻♂️ Rozszerz okno swojej przeglądarki, aby zaśpiewać lub nagrać piosenkę Dostosuj przed zapisaniem Wczytywanie… Własne ustawienia efektu Głośność Synchronizacja wokalu Gdy wokal jest niezgrany z muzyką! Tekst piosenki: Serca ludzkie się radują Teskt oryginalny: zobacz tłumaczenie › Tłumaczenie: zobacz tekst oryginalny › Serca ludzkie się radują,Biją szczęściem jak te dzwonyPrzyszedł na świat Bóg Zbawiciel,Pan nasz z niebios,ObjawionyZaśpiewajmy wszyscy razemJezusowi w stajeneczceZaśpiewajmy jak najpiękniejNaszej Świętej PanieneczceZaśpiewajmy wszyscy razemJezusowi w stajeneczceZaspiewajmy jak najpiękniejNaszej Świętej PanieneczceSłowo Boże się spełniło,Świat od grzechów odkupionyPrzyszedł na świat Bóg Zbawiciel,Pan nasz z niebios, objawionyZaśpiewajmy wszyscy razemJezusowi w stajeneczceZaśpiewajmy jak najpiękniejNaszej Świętej PanieneczceZaśpiewajmy wszyscy razemJezusowi w stajeneczceZaspiewajmy jak najpiękniejNaszej Świętej Panieneczce Brak tłumaczenia! Pobierz PDF Słuchaj na YouTube Teledysk Informacje Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca "Mazowsze" im. Tadeusza Sygietyńskiego (PZLPiT "Mazowsze") – jeden z największych polskich zespołów artystycznych odwołujących się do tradycji polskiej muzyki i tańca ludowego. Oficjalnie "Mazowsze" powołał do życia dekret Ministerstwa Kultury i Sztuki 8 listopada 1948 roku, polecający Profesorowi Tadeuszowi Sygietyńskiemu zorganizowanie zespołu ludowego, którego zadaniem miała być troska o tradycyjny repertuar ludowy Read more on Słowa: brak danych Muzyka: brak danych Rok wydania: brak danych Płyta: brak danych Ostatnio zaśpiewali Inne piosenki Mazowsze (5) 1 2 3 4 5 0 komentarzy Brak komentarzy
Tak naprawdę słowa ważne są gdy płynąprosto z głębi serca W głębi duszy - Bezczel "Zajrzyj w głąb dusz Przypomnij słowa matki Ten, który nie ma odwagi do marzeń Nie będzie miał też siły do walki I ruszaj, ręce bronią twoją Chwytaj za ster, człowiek dusza Serce, honor husarski w tobie Co"
Tekst piosenki: [Zwrotka 1] Wylądujmy z drugiej strony oceanu o poranku Jeszcze mam w kieszeniach resztkę wczorajszego piasku Gońmy Wschody Słońca, dzieci blasku Ludzie lasu, Amazonka, mamy skrzydła i za dużo czasu Mama Ziemia nas oduczy pierwotnego strachu Skoczmy razem w przepaść i unieśmy się na strugach wiatru Możesz mi zaufać, tylko nie puszczaj dłoni Zostańmy tu razem, tworzymy krąg harmonii Jak w polepionym - byłem wyjałowiony Jak brazylijska dżungla pod uprawę soi Codziennie rodzę się na nowo Słońce w pełni, dzięki wam staję się sobą [Refren x2] Ja kładę serce na twoje dłonie, Tylko go nie upuść, bo będzie po mnie Trzymaj nożyczki, tnij aortę, To tylko trochę krwi i przestanie boleć [Zwrotka 2] Nie widzieliśmy się od bardzo dawna Chodź, pokażę ci drogę do podwodnego miasta Weźmiemy butle tlenowe, popłyniemy w dół Głębie naszych serc ciągle niezmierzone Równoległe światy tak oddalone Dwa magnesy Jeden z nich wystarczy przewrócić na drugą stronę Podróże po planetach, wbijemy się do NASA Weźmy popcorn, musimy dziś polatać Astronauci w srebrnych statkach 2115 - przemieszczamy się z prędkością światła Piękna abstrakcja - wyjrzyj przez okno Widzisz? Wszystko się rozlewa, tak jak farba Zapnij pasy, wciska w fotel i to dość mocno Długa droga przed nami, muszę cię tam zabrać Mam wagi kosmos zamknięty w sercu Specjalnie dla ciebie widelec, nóż - przekrój To bezbolesne, nic mi nie będzie Masz w prezencie, zostało mi jeszcze jedno [Refren x2] Ja kładę serce na twoje dłonie, Tylko go nie upuść, bo będzie po mnie Trzymaj nożyczki, tnij aortę, To tylko trochę krwi i przestanie boleć To tylko trochę krwi i przestanie boleć To tylko trochę krwi i przestanie boleć To tylko trochę krwi i przestanie boleć To tylko trochę krwi i przestanie boleć Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Brahu - Moi ludzie - tekst piosenki, tłumaczenie piosenki i teledysk. Zobacz słowa utworu Moi ludzie wraz z teledyskiem i tłumaczeniem.
Nasze doświadczenie mówi, że jesteśmy może stajnią, albo czymś jeszcze gorszym, ale na pewno nie pałacem. Tutaj kluczowe pozostaje zawsze pojęcie „serce”. Myślę, że od definicji tego, co przez nie autor tekstu rozumiał, należałoby zacząć. Tytuł Pałacem Chrystusa jest serce został zaczerpnięty z mało znanego w Polsce tekstu, liczącego sobie jakieś 1500 lub 1600 lat (co zależy od tego, które źródło o nim mówi), powiedzmy mniej więcej rówieśnika św. Benedykta. Mowa o homiliach przypisywanych św. Makaremu Wielkiemu – mnichowi, który żył w Egipcie w IV w. Nie zostały przez niego napisane, ponieważ tekst pochodzi z rejonów syryjskich. Mam nadzieję, że każdego z nas ten tytuł nieco zaniepokoił, i w pewnym sensie o to chodziło. Zanim przejdziemy do zastanowienia się, co to znaczy, że przestrzeń w człowieku określana mianem serca ma być pałacem dla Chrystusa – my bardzo często czujemy, że jest odwrotnie – dostrzegamy, że jesteśmy daleko od tego, by być czyimkolwiek pałacem. Nasze doświadczenie mówi, że jesteśmy może stajnią, albo czymś jeszcze gorszym, ale na pewno nie pałacem. Tutaj kluczowe pozostaje zawsze pojęcie „serce”. Myślę, że od definicji tego, co przez nie autor tekstu rozumiał, należałoby zacząć. Serce w Biblii W języku biblijnym serce oznacza centrum osobowe człowieka, nie emocjonalność – to powtarzają wszyscy rekolekcjoniści – jak przyjęło się uważać w kulturze europejskiej od okresu romantyzmu. Nie rozumie się pod nim sfery płynnej, ulotnej, ciągle zmieniającej się, wrażliwej, sentymentalnej. Wręcz przeciwnie, oznacza ono to, kim dany człowiek jest, czyli to, co wyznacza jego istotę. Serce jako tożsamość, którą odkrywamy Relacja małżeńska czy jakakolwiek inna nie wyczerpuje jeszcze tego, kim jesteśmy. Odpowiedź na pytanie, kim człowiek jest, inaczej: poszukiwanie własnej tożsamości nie jest łatwe. Kiedy staramy się ją uchwycić, widzimy, że w dużej mierze składają się na nią długie lata życia wewnętrznego, podejmowane przez nas wybory, że jej kształtowanie to proces, który trwa przez całe życie. Makary miał intuicję, że miejsce, gdzie w człowieku zamieszkuje Bóg, jest tożsame z tym, kim sam jest. Coś niezmiennego, do czego przez całe życie dąży, ale również co przez całe życie odkrywa. Myślę, że do pytania, czym jest serce, będziemy jeszcze wracać, do wielowarstwowości odpowiedzi na nie. Jesteśmy dziećmi Bożymi – to jest jedna z warstw, element tego, czym jest nasze serce. Dalej: kwestia relacji małżeńskich, rodzicielskich, sakramentów, które przyjęliśmy, to kolejne czynniki kształtujące naszą osobowość. Kiedy chcemy to wszystko wyrazić jednym zdaniem, nie potrafimy powiedzieć, kim jesteśmy – człowiek sam dla siebie pozostaje tajemnicą. Ani małżeństwo, ani chrzest, ani kapłaństwo, ani śluby zakonne, ani rodzicielstwo nie wyczerpują naszej tożsamości. Możemy sobie wyobrazić Michała Anioła rzeźbiącego pietę – każdy z sakramentów, każda z ważnych dla nas rzeczy są jak jedno uderzenie dłuta genialnego rzeźbiarza. Jeżeli któregokolwiek z nich zabraknie, to dzieło nie będzie doskonałe, jeden cios dłuta nie wystarczy, aby powstała rzeźba. Z jednej strony, nasze serce jest niezwykle proste – po prostu jesteśmy – przecież nikt z nas nie potrzebuje uzasadniać swojego istnienia. Z drugiej – przez wydarzenia w naszym życiu, i te trudne, i te dobre, nabieramy indywidualnego kształtu, począwszy od dzieciństwa aż po dzień, w którym przechodzimy z tego świata do Boga Ojca. Serce miejscem zamieszkania Boga Serce to nasza tożsamość kształtowana przez całe nasze życie, a jednocześnie miejsce, w którym chce mieszkać Bóg. Najlepiej mówi o tym Ewangelia według św. Jana w rozdziale, w którym opisuje moment, kiedy Pan Jezus żegna się ze swymi uczniami i przez wydarzenie męki zamierza przejść z tego świata do Ojca. W obliczu męki, która się zbliża, mówi rzeczy najbardziej istotne, to, co dla Niego jest najważniejsze, zwracając się do uczniów następującymi słowami: Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. Nie zostawię was sierotami: przyjdę do was. Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie widział. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie. W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was. Ten, kto ma przykazania moje i je zachowuje, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie. (…) Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy (J 14,15– Jest to fragment Ewangelii, który – tak myślę – zdumiewa każdego ogromem Bożej łaski, bo oto doskonały Bóg pragnie zamieszkania w sercu człowieka. Zastanowiwszy się głębiej, dochodzimy do wniosku, że skoro Pan Jezus wcielił się i zbawił wszystkich ludzi, to Bóg chce zamieszkać w sercu każdego człowieka. Nie jest tak, że w jednym Bóg chce zamieszkać, a w drugim nie. Głębia każdego z nas, jak tu jesteśmy – jego życie, to kim jest, ma stać się świątynią Boga, pałacem Chrystusa. Serce każdego człowieka, każdego bez wyjątku! Całe wydarzenie, które opisuje Ewangelia, czyli wcielenie, męka, śmierć i zmartwychwstanie, mają na celu jedno: utorować Synowi Bożemu drogę do istoty każdego człowieka. Jest to o tyle ważne stwierdzenie, że czasami mamy wrażenie, iż nasze serce wcale nie przypomina pałacu ani nawet daczy, a raczej stajnię, a może nawet i chlew. Czasem człowiek, patrząc na swoje życie, może dojść do takiego właśnie wniosku. Uczynki pochodną pragnień Pan Bóg żywi pragnienie, aby w naszym sercu zamieszkać, i wszystkie Jego wysiłki idą w tym kierunku. Pokazują to dzieła Ojców Kościoła, szczególnie fragmenty, w których autorzy zastanawiają się, co powoduje, że serce ludzkie nie staje się miejscem godnym przyjęcia Boga, tylko zupełnie odmiennym. Co ciekawe, nie wskazują wcale na problem związany z uczynkami człowieka, lecz z jego myślami i pragnieniami. To podejście należy właściwie zrozumieć. Według Ojców serce ludzkie jest miejscem, gdzie rodzi się decyzja. Jeżeli ma ono być miejscem królowania Chrystusa Pana, to znaczy, że każda decyzja, która się tam rodzi, ma być na chwałę Bożą. Innymi słowy, żaden aspekt naszego życia nie może pozostawać poza wpływem Pana Boga. Czasami słyszymy, że wiara jest sprawą prywatną. Absolutnie nie! W żadnym wypadku wiara nie jest wyłącznie sprawą osobistą. Albo Pan Bóg króluje całkowicie w naszym życiu, albo jest jeszcze dużo, dużo do zrobienia. Pewnie każdy z nas może powiedzieć, że są w jego sercu-pałacu takie rejony, gdzie czuje się On bardzo dobrze, ale są też pokoje jeszcze przed Nim zamknięte. To bardzo pojemna metafora – jeśli pomyślimy, że nasze serce, czyli to, kim jesteśmy, to rodzaj budynku, to są w nim takie piętra, gdzie Pan Bóg jest, i takie, gdzie jeszcze Go nie ma. Musimy włożyć pracę w to, aby również i tam zakrólował, aby był to Jego dom, Jego pałac. Ojcowie mówią, że Bóg panuje bądź Go nie ma w danych przestrzeniach głównie ze względu na pragnienia, które żywimy, nie ze względu na czyny. Ojcowie podkreślają z mocą, że działanie jest zawsze pochodną myśli i pragnień. Zazwyczaj kiedy się spowiadamy, to wyliczamy, co złego uczyniliśmy, a postanowienie poprawy polega na tym, że staramy się już tego więcej nie zrobić. Natomiast Makary – który mówi, że pałacem Chrystusa jest serce – powiedziałby inaczej: „Zastanów się, człowieku, popatrz w siebie, zapytaj, skąd się biorą w tobie pragnienia, które prowadzą do tego czynu. Zrób jeszcze jeden krok w tył, bo co przyjdzie z deklaracji, że nigdy więcej czegoś nie zrobisz, skoro nadal chcesz to robić?”. To jakby przed dzieckiem postawić butelkę coca-coli i powiedzieć: „Chce ci się pić, ale nie pij!”. Można to przedstawić za pomocą metafory, że grzech to dziura, która zostaje wybita przez wodę napierającą na ścianę. Jak tylko znajdzie nieszczelność, to zaczyna przeciekać. Trzeba najpierw zamknąć źródło wody, a potem zalepić dziurę. Próba rozpoczęcia od reperowania dziury bez uprzedniego zakręcenia kranu nie powiedzie się. Zatem chodzi nie tyle o czyny, lecz o pragnienia, o to, czego człowiek tak naprawdę chce. Fragment książki Pałacem Chrystusa jest serce Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie. Fot. Marcin Marecik / Na zdjęciu: fragment mozaiki ceramicznej przedstawiający „Maiestas Domini” z kaplicy w opactwie tynieckim. Wykonanie: Borys Kotowski OSB. (Visited 835 times, 1 visits today) Za pomocą newslettera chcemy się kontaktować, aby przesyłać teksty, nowości wydawnicze i ogłoszenia, które dotyczą naszego podwórka. Planujemy codzienną wysyłkę takiego newslettera. Czytający i słuchający naszych materiałów, zarówno dostępnych w księgarni internetowej, na stronie jak i na kanale YouTube lub innych platformach podcastowych, mogą zastanawiać się w jaki sposób można nas wesprzeć… Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania. To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!
Chętnie oddam wszystko co tu mam. Temu kto pokona czas. I przeniesie mnie dziś prosto ze stolicy. Do szczenięcych lat w starej kamienicy. Ach pamiętam podwórkowy, wielki bal. Gitarzysta
Katarzyna Kachel, Jacek Żukowski Andrus, czyli honorowy cwaniak i hultaj. „Makino” Aleksander Łodzia-Kobyliński, legenda krakowskiego Zwierzyńca, lokalny Casanova i twórca kultowego zespołu „Andrusy” świętuje potrójnie. 85-lecie urodzin, 65-lecie twórczości artystycznej i 45-lecie zespołu „Andrusy”. Dużo w życiu przeżył, ale jego pierwszą rolą, jedną z tych ważniejszych, była sprzedaż lodów Bambino i Pingwin w czekoladzie na stadionie Cracovii. Wtedy, kiedy krzyczeli z bratem na całe gardło: Tu się sprzedaje, tu się kupuje, odejdź gówniarzu, bo cię opluję. Jakie były jego kolejne role? Wróżka Gizela, dla przyjaciół Gizia, przed laty wywróżyła panu pięć żon, pieniądze i karierę za Wielka Wodą. Spełniło się?Wszystko się sprawdziło, co do joty. Ale żon doliczyliśmy się Oleńką, która była czwarta się rozwiodłem, a teraz wezmę z nią ślub po raz drugi. Będzie więc czwartą i piątą żoną, a więc powtarzam: sprawdziło się. Pieniądze?Nigdy mi na nic nie brakowało, bo też nie przykładałem do pieniędzy takiej wagi, jak inni, co robili kariery. Nie musiałem ich mieć. Zawsze w kieszeni było więcej niż potrzebowałem. Nie chciałem zbijać kasy, musiało starczyć na pół litra i kilo zwyczajnej. Na koncertach pan zarabiał?Gdzie tam, w telewizji dawali ledwo stówkę, a gdzie indziej to grało się zwykle na piękne oczy. Ale ja przecież pracowałem przez dwanaście lat w KFAPie (Krakowska Fabryka Aparatów Pomiarowych), technikum mechaniczne zrobiłem, wcześniej budowlane. Grawerem byłem, tokarzem, frezerem, wszystkim. I tak to leciało do momentu, kiedy nie ogłoszono konkursu na piosenkarzy. Mój przyjaciel, poeta, Jurek Harasymowicz, powiedział wówczas: Olek, idźże człowieku, tam się zgłoś, się nadajesz. Poszedłem, w komisji ludzie z telewizji, Estrady, nie wiedziałem co zaśpiewać, ale postawiłem na „Ludwinowskie Tango”. I tak zostałem pierwszy w zespole, nawet nazwę wymyśliłem. Jaka to nazwa była?W Starym Teatrze, gdzie występowałem z gitarą, krzyczałem: „Hej chopoki ze szmelcpoki, jak zagromy uzbieromy” - no bo grałem tam takiego łaziora. No to kiedy głowiono się nad nazwą rzuciłem: Szmelcpaka. Nie spodobało się, a potem w radiu słyszę, że powstał zespół, który się nazywa SzmelcPaka. No i grałem z nimi ze dwa lata, ale oni „grzali” tak, że szkoda mówić, nie nadążałem. Harasymowicz powiedział, że się z nimi skończę, bo już głos powoli traciłem. Wtedy założyłem swój zespół, pamiętam był 8 marca, wystąpiliśmy w telewizji na Dzień Kobiet, zaśpiewaliśmy „Lola, Lola daj się pocałować”. Miałem różne pomysły na nazwę: Andrusy, Gzymsiki, Ferajna, czy Kumple Makino. Zdecydował szef Kroniki Krakowskiej, za co jako ojciec chrzestny postawić musiał litr w Pani Twardowskiej. Skończyło się o czwartej rano. Tak powstał zespół „Andrusy”. Muzyków wybierał pan ponoć po gębie?I wielu mówiło, że oni nie grają, a tylko udają, co może i prawdą było. A ja zawsze odpowiadałem: Może i nie grają, ale za to gębę mają. Jak już weszliśmy na estradę i ludzie nas zobaczyli to już mieli uśmiech na twarzy, nie musieliśmy już nic śpiewać. Kabaret był i tyle. Dawałem im różne pseudonimy: Hrabia Monte Christo, Czita, Paganini, Toranaga, Klaudiusz, Antek Balaga z rodziny połamanych płotów, Bubuś Amoros i tak mieliśmy piękny zespół, z którym zrobiłem karierę. Skąd braliście teksty?Jerzy Harasymowicz pisał, Jerzy Michał Czarnecki, Leszek Walicki, Wincenty Chomicz, brałem także teksty, które do mnie przysyłano, czasami to były rymy typu: głowa, krowa, ale i tak tworzyłem do tego muzykę. Tak powstały trzy programy: A... chachary żyją, Spacerkiem, spacerkiem przez Kraków i Któż przywróci twoje piękno, Krakowie prastary, z którymi objeździłem połowę świata, zbierając pieniądze na odnowę Krakowa. W skarbonce czasami było tak pełno, że grzebienia nie włożył. Pisał pan też teksty?Namawiali mnie, mówili: Olek, ty masz żar do pisania, to i pisałem, na przykład „Tango za dychę”, czy „Walczyk z hejnałem”,bo słowa te płynęły stąd, z serca. Ale hymnu Cracovii nie napisałem, zrobił to za pół litra Jerzy Michał Czarnecki. Po czterech godzinach miał siedemnaście zwrotek. Dziś grają hymn Maleńczuka, nie boli pana serce?Naśpiewałem się za wszystkie czasy, przed meczem, w trakcie czy po, więc mi nie żal. Dziś młodym podoba się Maleńczuk, zwłaszcza tekst: "Nigdy nie zejdę na psy". I dobrze. Na mecze pan chodzi?Ze dwa lata temu byłem raz ostatni. Ale przegrywali dziady! Jak można wygrywająć 2:0 skończyć mecz na 3:2? No jak? Więc nie chodzę, by nie dostać zawału, jak Jurek Harasymowicz, z którym siedziałem na naszym starym stadionie pod zegarem. I kiedy przegraliśmy 4:2 do szpitala trafił. A ja rozrusznik mam, tu mi pika, patrzcie, więc nie będę się wychylał, choć teraz Cracovia to brylanty. Oglądam w telewizji, ale zawsze sobie gdzieś już szykuje lufę na podtrzymanie tętna serca. Służył pan w wojsku?Trzy lata i sześć dni w marynarce wojennej. Jednostka Gdynia na ORP Burza. To człowieka ustawia. Gość kiedyś mnie pyta: Panie Makino, co trzeba robić, by być takim jak pan, no kawał chłopa z pana taki, no to odpowiedziałem: trzeba być w marynarce wojennej, siedzieć w pudle i złapać trypra. On na to: to trzecie już mam. A ja na to, że na pierwsze i drugie za późno. Odsiedział pan te cztery lata?Nie. Przypomni pan za co ten wyrok?To był ułański wybryk, bo wjechałem na koniu do hotelu Cracovia. Dopiero co go kończyli budować, glina wszędzie była, zero podjazdu, no i koń myślał, że to stodoła. Wracałem od narzeczonej przez Błonia, jeszcze miałem niedopite pół litra w marynarce, szumiało mi w głowie, a koń nie reagował ani na hetta, ani wiśta czy prry. Mówię do niego, a on nic, ani me, ani be, ani kukuryku, popatrzył i wjechał do Cracovii, uderzyłem o futrynę, spadłem, koń na śliskich płytkach się rozłożył i już nie wstał. Kopyta mu się rozjeżdżały. Wykidajło wpadł, wezwał milicję, skuli mnie i tak trafiłem do aresztu. Na drugi dzień sędzia pyta się: oskarżony, ile koń ma kopyt, odpowiadam: cztery, no i usłyszałem: to cztery lata, że po roku na jedno kopyto. Wyprowadzić. Na szczęście skończyło się na 1, 5 roku, bo udowodniłem, że koń był szkolony w języku angielskim, a ja mówiłem po polsku, nie mógł więc zrozumieć. A skąd miał pan tego konia?Pasł się na Błoniach, właściciele piekli kiełbaski, nawet nie zauważyli. Więzienie pana ustawiło?Więzienie, bo na wszystko patrzę sercem, ale też życie mnie ustawiło. Kiedy się rodziłem, kolega ojca, ginekolog, który odbierał poród, powiedział do mojej mamy, która już miała dwie córki: królewic się rodzi. Mama zemdlała, bo to było 6 stycznia, w Trzech Króli, 32 minuty po północy. I faktycznie do końca życia byłem mamusi królewiczem. Mieszkaliśmy na Zalewskiego, w willi ojca, którą wpierw zabrali hitlerowcy, później bolszewicy, potem na Półwsiu Zwierzynieckim, tam gdzie pępek świata, Bar na Stawach. Spędziłem tam 70 lat. Tam został pan legendarnym cwaniakiem i to cwaniak, ale honorowy, wiadereczko wynosi na czwarte piętro do babci, węgiel zwali, drewno porąbie. Honor zawsze był dla mnie najważniejszy. Mój ojciec był kapitanem saperów, a saper myli się tylko raz. Wychowany byłem w rygorze, najważniejsze były honor i ojczyzna. Jak ojciec nie usiadł do stołu, to myśmy stali, usiadł, to myśmy siadali. Tak samo odchodziliśmy od stołu dopiero, kiedy on skończył. Z domu wyniosłem także szacunek dla kobiet, musiała być Francja elegancja, jak to się mówiło kiedyś. Ale bójki jakieś chyba były?No a jak, pewnie że były. Gdy gość nie postawił piwa za to, że nie kupił wróbla na dachu, albo furman wszedł z batem do baru, to oknem szybko wychodzili, razem z szybą. Bo to było tak, że nowi stawiali stałym bywalcom piwo, a w ekstremalnych przypadkach kupowali właśnie wróbla na dachu. Specjalistą od tego typu transakcji był Czesiek Czorny. Potrafił wypatrzyć gościa w krawacie, pokazać mu ptaka i powiedzieć: - Ten wróbel jest pana, może se pan go zabrać. Tu, w barze Na Stawach kosztuje dwa piwa. Kończył tak, że nie było co z nim dyskutować. Nowi nie mieli łatwo. Harasymowicz zresztą pierwszy raz też o mało oknem nie wyleciał. Zwierzyńca tutaj bywa kwiat/ To Kobyliński as przychodzi sam/ Z nieba zdejmuje gitarę swą/ Pięknej Alfredy dobywa ton - tak pisał właśnie Harasymowicz. Gdzie pan siadał w tym barze?Miałem miejsce pod ścianą, zaraz przy wejściu, dalej siedzieli stali bywalcy Czesiek Czorny, Rufino, Belmondo, wszyscy poumierali. A siedziało się tam, śpiewało, grało, paliło sporty czy klubowe, Szef, lwowiak, co go nazywaliśmy długopis, bo miał sztywny palec, cały czas narzekał: No to przecież nie mogę wam stale dawać piwo na kreskę, chyba że malujecie gościowi sufit na czarno i wmawiacie mu że będzie lazur, wtedy tak. Pan też tak malował?Ja tam nie siedziałem całymi dniami, ja dochodzący byłem. Pracowałem, więc miałem na picie. Ksywkę pan dostał do Harasymowicza?Opowiedziałem mu kiedyś swój życiorys, to potem napisał poemat pod tytułem „Makino”. Potem się go zapytałem: Jureczku, czy nie mógłbym sobie tego pseudo wziąć. Oczywiście, to o tobie. Dziś nie lubię gdy do mnie mówią Olek, czy inaczej, ale Makino, bo wtedy wiem, że ten kto mówi kojarzy kim jestem. Kiedy ten świat się skończył?On się nigdy nie skończył, ludzie się skończyli, pozmieniali. Przez długi czas dawaliśmy koncerty, pamiętacie coroczny Bal na Stawach? Zapraszaliśmy Annę Dymną, Jerzego Michała Czarneckiego, Piotra Skrzyneckiego i funkcjonowało, bo wszystko robiłem sam. Reżyseria, scenografia, choreografia, i tak dalej. Pewnego dnia powiedziałem, że koniec, nie będzie tak, że na mojej głowie jest absolutnie wszystko, nawet choreografia. I powoli upadło. Prawdziwych andrusów też już nie ma?Raczej nie, bo wszyscy chodzą dziś z napisem „adidas” i z tatuażami, na dodatek takimi sobie tatuażami. Ja mam tatuaż, z wojska. Było nas 154 żołnierzy i wszyscy mieli jednakowe. To jest symbol, a nie jakieś róże czy coś innego. Podobno jest moda na tatuaże, ale ja się wstydzę nawet z tym swoim chodzić na wierzchu. Zrobili mi, kiedy byłem pijany i spałem, nie miałem w tym udziału. Nie ulega pan modom?Nie, absolutnie, jestem tradycjonalistą. To co wyssałem z mlekiem matki, to we mnie zostało. Bardzo zwracam uwagę na honor, ambicję, słowo, brzydzę się kłamstwem. Patrząc wstecz na swoje życie, czegoś pan żałuję?Nie, bo choć ojciec chciał, żebym został inżynierem, to ja zawsze śpiewałem. Kiedy byłem mały, mamusia ubierała mnie w strój ułana i leciałem z tekstem „Ułani, ułani, siwe konie macie, pojadę ja z wami, jednego mi dacie”. A potem występowałem na akademiach. I choć skończyłem te dwa technika, to i tak konkursy i śpiewanie było mi w głowie. Zajmowałem dobre miejsca, a potem już poszło, SzmelcPaka, Andrusy. Wszyscy „grzali”, a ja musiałem kontrolować program, bo byłem prowadzącym, śpiewającym, liderem. Skład zespołu się zmieniał?Zmieniał, bo ludzie umierali. Wraz z solistką Ewunią Kozakowską-Głębocką, którą wziąłem do zespołu i kazałem jej śpiewać zamiast „E viva Espana” „Jak długo na Wawelu”, odeszło dziewięć osób. Tylko ludzie się zmieniali?Ludzie, bo stawali się coraz częściej nieufni i zazdrośni. Tak więc się wycofałem, i jakoś sobie żyję. Staram się używać mniej alkoholu, bo mam „nadpite” do przodu, rzuciłem palenie, bo jak powiedział mi pan profesor Sadowski albo palenie, albo rozrusznik serca. Dlaczego serce nie wytrzymało?Za dużo emocji miłości. Ale dzięki rozrusznikowi żyję do dzisiaj i całuję profesora za to po rękach. Tak już dziesięć lat. I mam nadzieję, ze dożyje dziewięćdziesiątki. To pana marzenie?A złe? Śmieję się, że to serce oddałem Krakowowi, każdej jednej dzielnicy, którą kocham, z Nową Hutą włącznie. Cieszę się, że dostanę medal Cracoviae Merenti, bo to dla mnie niemalże koniec świata. To jedyne marzenie?No, nie. Chciałbym, aby Cracovia została mistrzem Polski w piłce nożnej! Żył więc pan tak jak chciał?I niczego nie żałuje. Zaczepiali mnie na ulicy - jak tam panie Makino się żyje, jak zdrowie? Co pan śpiewa? Zanim doszedłem od Mostu Dębnickiego do Filharmonii miałem tak wypite, że musiałem wsiąść w tramwaj by wrócić do domu. I zawsze jest tak samo:„Chodź pan na chwilę, chciałem się z panem napić”, po czym leją mi jakiegoś „szczeniaczka”, potem „pięćdziesiątkę” na drugą nogę. Teraz też tak jest?Już mniej. Dawniej piło się czystą, a teraz dżin, whisky… Czuje się pan spełniony?Jestem zadowolony z życia. Gitar miałem ponad 60, patrzcie. Teraz są tutaj dwie 68. i 69. Ta najmłodsza ma na imię „Amour”, reszty nie ma bo zostawiałem kolejne kobietom. Gdy któraś zaprosiła mnie do siebie, rano mówiłem - idę na piwo. „To zostaw gitarę”. I już nie wracałem… Sam pan je sobie stroi?Tak, zawód mechanika precyzyjnego bardzo przydaje się przy gitarze. Zmieniam struny i wyciągam kołeczki obcążkami. Marzenie ojca więc się spełniło. Jestem trochę budowniczym, ale domu już nie wybuduję, bo nie zdążę. Drzewo pan posadził?Niejedno. To ciekawa historia. Znalazłem kiedyś dwie gałązki jodły koło Dobczyc w Brzączowicach włożyłem do ziemi i podlałem wodą. I wyobraźcie sobie, że dzisiaj to są grube drzewa. Nikt mi nie chce wierzyć, ale moja żona mówi: Oluś to ma rękę, włożył dwie gałązki i urosły dwa drzewa. Mają już ponad 30 lat. Myśli pan o śmierci?Nie myślę o tym, że umrę, tylko myślę o tym, by mnie pochowali tam, gdzie ja chcę. Z moją babcią. Na Rakowicach mam trzy groby, jeden dałem w spadku siostrze, drugi bratankowi, a w trzecim będę leżał z babcią, 50 metrów od kaplicy. Już sobie zrobiłem ładny nagrobek. Nie chce by pana prochy zostały rozrzucone, jak Harasymowicza?Nie, niech mnie zjedzą robaki. A co pan chce mieć napisane na nagrobku?Makino. Aleksander Łodzia-Kobyliński herbu „Łodzia”. Bo ja jestem szlachta, ale na początku „Makino”, by każdy wiedział kto tu leży.
Znajdujesz się na stronie wyników wyszukiwania dla frazy wrzutka muzyka mp3 na tel za darmo s ludzie s serca. Na odsłonie znajdziesz teksty, tłumaczenia i teledyski do piosenek związanych ze słowami wrzutka muzyka mp3 na tel za darmo s ludzie s serca. Tekściory.pl - baza tekstów piosenek, tłumaczeń oraz teledysków.
Rozmiar PlikuPikseleCalecmEURJPEG Małe800x533 px - 72 x cm @ 72 x @ 72 dpi€2,75JPEG Średnie1600x1067 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€6,75JPEG Duże3000x2000 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€8,00JPEG Bardzo Duże5000x3333 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€9,00Plik w formacie JPEG, wielkość XX7500x4999 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€12,00Licencje, wydruki i inne opcjeDowiedz Się WięcejWarunki Umowy StandardowejWłączonyNielimitowana Liczba Użytkowników€30,00Reprodukcja/ Nielimitowana Liczba Kopii€55,00Fizyczne i Elektroniczne Elementy Na Sprzedaż€55,00Zamów niestandardowe zmianyZamów to Zdjęcie jako Wydruk/PlakatWięcej opcjiAkceptuję Warunki Umowy Nie jest wymagana rejestracja
WITAM CIĘ ( `v´ )_ SERDECZNIE `·.¸.·´ ╲ | ╱ _____(¯`v´¯)__ ¯¯¯`-.¸.-´¯¯¯¯¯¯ Popatrz, jak kwiat się uśmiecha czy to prawda,że kwiaty się śmieją? jakoś ciepło na sercu się robi, taka chwila napawa nadzieją. popatrz, słońce promieniem dotyka czy to prawda, że słońce ma dłonie lekki wietrzyk rozwiewa mi włosy, ciepłym tchnieniem całuje me skronie, popatrz
Mały Książę uważa, że dorośli są dziwni. Wiele argumentów przemawia za tym twierdzeniem. Ja jednak myślę, że zależy to od tego, jacy ludzie nas otaczają. Niektórzy z nich są bardzo zapracowani. Mają wiele spraw do załatwienia, dlatego często nie znajdują czasu na rzeczy równie ważne. Rzadko widują się z rodziną i znajomymi.
Jednym z zagrożeń jest zniesienie Spowiedzi Świętej, świętokradzkie spowiedzi, świętokradzkie Komunie Święte i wiele innych wielkich świętokradztw. Ludzie są na tyle zahipnotyzowani i znieczuleni działaniem demona, że już nie rozróżniają, co jest dobre, a co złe. Księża egzorcyści szeroko omawiają ten temat.
Ludzie często są nierozsądni, irracjonalni i egocentryczni. Wybacz im i tak. Matka Teresa; Jeśli jesteś uprzejmy, ludzie mogą oskarżać cię o samolubne, ukryte motywy. Bądź uprzejmy mimo wszystko. Matka Teresa; Jeśli odniesiesz sukces, zdobędziesz kilku niewiernych przyjaciół i prawdziwych wrogów. i tak odnieść sukces. Matka Teresa
Są ludzie, którzy noszą żałobę tylko na ubraniach, a Ci którzy noszą ją w sercu, nie zakładając żałobnych ubrań są krytykowani. Smutnieradosny Dawid 9 maja 2010 roku, godz. 16:09
.